poniedziałek, 31 stycznia 2011

Marika Krajniewska- kobiecość i pasja


Z Mariką Krajniewską rozmawia Joanna Markowska.

Jesteś właścicielką Wydawnictwa Papierowy Motyl, redaktor naczelną, dziennikarką, tłumaczką, instruktorką fitness... matką i panią domu. Kiedy znajdujesz czas na pisanie książek?

Znalazłoby się jeszcze kilka fuch, ale tak na poważnie, obecnie zajmuję się głównie kierowaniem pracami wydawniczymi oraz prowadzeniem portalu http://www.oniona.info, w którym jestem redaktorem naczelnym. Po pracy wypełniam obowiązki domowe i sprawy drobniejsze, których czasem jest dużo. A pisanie? Pisanie jest wieczorami, kiedy nie mogąc się pogodzić z kończącym się dniem, wyrywam resztkami sił parę godzin na moje "drugie życie". Oczywiście często trzeba wybierać i mieć poukładane odpowiednio priorytety, a to jest naprawdę sztuka.



Co robisz, gdy wena dopada Cię podczas wykonywania jednego z ważnych zadań?

Moja wena współpracuje że mną dobrze. Kiedy nadchodzi, a ja nie mam możliwości by rzucić wszystko i pisać, rozsiada się w mojej głowie i czeka tyle, ile trzeba. Fakt, myśli wtedy zajęte są tylko i wyłącznie tym, co mi ta wena podpowiada i czuję wielką chęć pisania w takich chwilach. Ale ona nie ucieka, cierpliwie czeka, aż znajdę się przy laptopie.


Czyli nie mamy co liczyć na rękodzieła pisane piórem? 

Piórem jak najbardziej, w tym roku dostałam takowe od Mikołaja pod choinkę, chyba byłam grzeczna w zeszłym roku. Jednak raczej nie przerzucę się na pisanie nim, ale jest idealne do podpisywania książek. 


Lubisz rozdawać autografy i dedykacje?

Nie lubię pisać dedykacji .Wszystko, o czym chcę powiedzieć czytelnikom, zawarte jest w książce, którą mam podpisać. 


Wspierasz debiutujących pisarzy. Niektórym z nich brak wiary w siebie i w to, że mogą stworzyć dzieło. Co byś poradziła początkującym?

Też byłam początkująca, zresztą ciągle się uczę, ciągle rozwijam, bo rozwój jest bardzo ważny we wszystkim co robimy. Uwierzyłam w siebie dopiero po wygranej w konkursie magazynu "Pani". Debiutantom nie jest łatwo na polskim rynku wydawniczym. Doskonale wiemy, że mając pieniądze można wypromować wszystko co się da, nawet to, co się nie nadaje do czytania. Taka jest prawda. A dobra książka sama się oczywiście obroni, ale tylko pod warunkiem, że dotrze do niej czytelnik, co przy różnych praktykach księgarzy nie zawsze jest to takie oczywiste. Moja rada jako wydawcy: pisać, pisać i jeszcze raz pisać. Pokazywać swoje dzieła, nie bać się krytyki. Odrzucać krytykę, która nic nie wnosi, nie załamywać się negatywnymi komentarzami, ale szanować krytykę mądrą i dalej pisać. Bardzo dobrym rozwiązaniem, naprawdę dającym możliwość rozwinięcia skrzydeł są warsztaty kreatywnego pisania, zwłaszcza dla osób początkujących. Mogę polecić z czystym sumieniem dwa: w Instytucie Badań Literackich PAN oraz w Bahama Films.


Jednak wielu początkujących pisarzy nie korzysta z warsztatów. Mądra krytyka jest motywująca. Najczęściej jednak wydawnictwa, odrzucając czyjąś pracę nie podają powodów, dla których nie chcą współpracować w autorem. W tym wypadku za wystawienie opinii i pokazanie błędów trzeba zapłacić. Jak to wygląda w Wydawnictwie Papierowy Motyl?

Szczerze mówiąc, jeśli odrzucamy tekst, informujemy o tym autora. Opinię wystawiamy na życzenie autora, wtedy wymieniamy co naszym zdaniem nie nadaje się do publikacji, co należałoby poprawić. Duże wydawnictwa są przepełnione propozycjami wydawniczymi, nie mają czasu na dokładne zapoznanie się z tekstem, a co dopiero napisać recenzję, nie ma się więc co dziwić, że tak jest. Często też wydawnictwa mają określony plan wydawniczy na parę lat naprzód. Sama się z tym zetknęłam, kiedy chciałam wydać swoją debiutancką powieść. I to też jest zrozumiałe, bo działania wydawnicze trzeba dokładnie zaplanować na wiele miesięcy przed datą premiery książki i dokładnie oszacować budżet.


Temat jaki podejmuje pisarz ma chyba kluczowe znaczenie?

Raczej sposób jego przedstawienia. Należy napisać tak, aby czytelnik wszedł w niego i nie chciał opuszczać przedstawionego świata albo czuł się tak, jakby przez dziurkę od klucza podpatrywał rozgrywającą się w treści historię. I muszą być emocje, one są bardzo ważne. Książka musi
tętnić życiem.


Co pomaga Ci się skoncentrować podczas tworzenia? Preferujesz ciszę czy
może jakiś rodzaj muzyki?


Wolę zdecydowanie ciszę. Jednak są takie chwile, kiedy potrzebuję zahaczyć o YouTube, ale tylko na momencik, by usłyszeć np. piosenkę z dzieciństwa. A tak na dobrą sprawę, kiedy jest potrzeba pisania, po prostu siadam i piszę, nie zastanawiając się czy jest cisza czy też nie.


Do jakich piosenek z dzieciństwa najczęściej powracasz? Kto jest Twoim
ulubionym pisarzem?


Piosenki mojego dzieciństwa to oczywiście rosyjskie przeboje dla dzieci, ale również piosenki, których słuchałam chcąc nie chcąc, wraz z moimi rodzicami i starszym bratem. Specyfiką Rosjan jest to, że sztandarowi piosenkarze są wiecznie żywi, a ich piosenki od pokoleń są puszczane w rozgłośniach czy na licznych koncertach transmitowanych w telewizji. Może to się wydawać niedorzeczne, ale ma swój urok, zwłaszcza, że nie przeszkadza to wcale w promocji młodych zdolnych. Miłe uchu piosenki z dzieciństwa to także przeboje Beatlesów, bardzo dobrze zapamiętałam okres fascynacji mojego brata chłopcami z Liverpoolu. Natomiast nie jestem osobą, która ma swój określony ulubiony styl w muzyce. Lubię dobrą muzykę, czyli taką, która mi się po prostu podoba, od współczesności po klasyków, potrzebuję i jednej i drugiej, ale czasami, nie często. O wiele częściej potrzebuję literatury, aby móc zrobić wdech przed wydechem. Rosyjscy klasycy zawsze będą zajmować pierwsze miejsce, a tuż za nimi współczesna literatura z całego świata.



W książkach wspominasz historię wojenną i okres blokady Leningradu. Czy
to dlatego, że dotknęła ona bezpośrednio Twojej rodziny?


Wspominam o wielu historiach wojennych i powojennych, opisuję to zwłaszcza w swoich opowiadaniach, wplatam do powieści. Czuję, że powinnam, że nie możemy zapominać o przeszłości, może zostałam tak wychowana. Moi przodkowie zostali dotknięci tragicznym losem tamtych czasów, jedni mniej, inni bardziej, a ja już jako mała dziewczynka interesowałam się filmami o wojnie, zwłaszcza jeśli bohaterami tych filmów były dzieci. Potem przyszła fascynacja losem kobiet na wojnie. Bardzo się cieszę, że wydawnictwo Czarne wydało książkę Swietlany Aleksijewicz o tym, jak kobiety radziły sobie podczas wojny. Polecam wszystkim reportaże białoruskiej dziennikarki. A blokada Leningradu wzięła się stąd, że uwielbiając moje miasto,uwielbiam również jego historię i mieszkańców i nie mogę być obojętna na ich losy.


Przyjaźnisz się ze Stefanem, dostojnym kotem perskim. Czy czujesz czasem
jego magię. Inspiruje Cię w jakiś sposób?


Stefana uwielbiam, jest to niesamowicie grzeczny i dostojny kot. Nie wiem, czy to za sprawą kociej magii, czy zwykłego kociego lenistwa, ale jego spokój bardzo często przechodzi na mnie. Zawsze uważałam, że koty posiadają moc. Wyczuwają nastroje ludzi, nawet podobno potrafią kłaść się na człowieku w miejscu, w którym ma on jakieś schorzenie zdrowotne. Wierzę, że to prawda. Szkoda tylko, że Stefan mieszka na stałe w Toruniu. 


Jak myślisz, czy Twoją córeczkę Maję, również ogarnie pasja pisania? Co
ona lubi robić najbardziej?

Pasja do książek już ją ogarnęła, a pisania w jakimś stopniu także. Mamy na koncie wspólnie napisane opowiadanie, jej własne wierszyki oraz próby napisania i zilustrowania książeczek. Co prawda kończą się one na trzech zdaniach, ale czuję, że ona jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa.

Jak to jest pisać wspólnie z drugim autorem? Masz już za sobą takie
doświadczenie z "Erą kobiet". Czy jeszcze kiedyś podejmiesz się takiego
zadania?


Wspólne pisanie wspominam bardzo miło. Było to, można powiedzieć, takie ćwiczenie kreatywnego pisania na dużą skalę .Polecam wszystkim takie pisanie, ponieważ niezwykle rozwija i jest bardzo inspirujące. Oczywiście współpiszące osoby muszą się zgadzać co do różnych kwestii i powinny umieć znaleźć wspólnie wyjście z sytuacji kryzysowych, np. kiedy bohaterka opisywana przez jednego autora ma inne zdanie niż postać, którą kreuje autor współpiszący. Miałam bardzo komfortową sytuację, gdyż Marzena Lickiewicz, z którą pisałam "Erę kobiet", i której pomysł realizowałyśmy, wspierała i uzupełniała doskonale moją bohaterkę, a ja jej.

Kiedy czytelnicy mogą spodziewać się Twej kolejnej powieści?
Bardzo mnie ciekawi jaką herbatę lubisz najbardziej?


Noszę się z zamiarem wydania tomiku opowiadań, który pojawi się wiosną lub jesienią, a nad powieścią pracuję. A jeśli chodzi o herbatę... Najbardziej lubię zieloną, na drugim miejscu jest nieśmiertelna czarna, ale pod warunkiem, że będzie z miodem i cytryną.


Serdecznie dziękuję za rozmowę. :)






Autor: Marika Krajniewska:
"Papierowy motyl"
"Zapach malin"
"Era kobiet"
"Za zakrętem"
"Pięć"  

środa, 26 stycznia 2011

"Za zakrętem" Marika Krajniewska


Pierwszą książką, którą przeczytałam w nowym roku jest „Za zakrętem” Mariki Krajniewskiej. Dwa zimowe wieczory wystarczyły, by połknąć tę lekturę rozgrzewającą serce, jak kubek gorącej herbaty.
Tytuł powieści ma w sobie ukryte przesłanie- nasze życie jest pełne zakrętów, na których, bywa - wpadamy w poślizg. W takich okolicznościach zginęła para nastolatków, pozostawiając samotne matki niemogące pogodzić się z losem. I choć bardzo stara się go pokonać, wciąż pozostaje tuż przed. A to wszystko, czego pragnie wciąż pozostaje poza jej zasięgiem, tam, za zakrętem.

Czytając najnowszą powieść M. Krajniewskiej, poznajemy dwie matki: Annę i Irinę, połączone wspólnym cierpieniem po utracie swych jedynych dzieci. Anna chodzi drogami zmarłej córki, wprowadzając w życie wiele rytuałów przywołujących pamięć o niej. Irina zaszywa się w domu zagłuszając bolesną ciszę po utracie syna dźwiękiem programów telewizyjnych. Kobiety nie potrafią nazwać swej zażyłości koleżeństwem, przyjaźń zaś to za mocne słowo na określenie tego co je łączy. Są dla siebie siostrami niedoli. Spędzając na cmentarzu mnóstwo czasu, przywołują na myśl wspomnienia o nieżyjących dzieciach, starając oswoić się z nieodwracalnością śmierci. Wspólnie szukają drogi powrotnej do normalnego życia. Po czterech latach następuje przełom. Postanawiają spróbować żyć z dala od siebie, nie utrzymując kontaktu. W tym czasie dużo się zmienia. Ich psychika szuka pocieszenia w nowym otoczeniu. Wkrótce dostają od losu szansę na odnowienie znajomości, w której nie ma już miejsca na żal. Rozpoczynają nowy etap w życiu.

Fabuła trzyma w napięciu do samego końca. Trudno jest się oderwać od świata przedstawionego w powieści. Autorka - niczym przewodnik oprowadza nas po Petersburgu. Wraz z bohaterkami zwiedzamy muzea, galerie i parki poznając kulturę i zwyczaje mieszkańców. Niestety, podczas tej wycieczki nieraz potykamy się o bolesną rzeczywistość. To między innymi obrazy współczesnej młodzieży zażywającej narkotyki. Czujemy smród, patrzymy na ubóstwo bezdomnych i pijaków. Z książki emanuje smutek i ból, lecz dostrzegamy w niej również potęgę miłości, gdy okazuje się, że Los wyszedł zza zakrętu i wsparty o ramię Nadziei powędrował dalej.


Do wydawnictwa Papierowy Motyl
Tytuł: Za zakrętem
Autor: Marika Krajniewska
Wydawca: Papierowy Motyl
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 150 s.
Oprawa: miękka
Wymiar: 130x190 mm
EAN: 9788362222162
ISBN: 9788362222162


Już wkrótce wywiad z Mariką Krajniewską. To ta niespodzianka, o której wspominałam.

Serdecznie zapraszam!

wtorek, 25 stycznia 2011

Klub z Kawą nad Książką

Klub z Kawą nad Książką powstał w 2008 roku. Jego główną ideą jest zrzeszenie ludzi kochających książki i lubiących spędzać czas w miły towarzystwie z kubkiem kawy w ręku.

Bardzo często zdarza się nam przeczytać książkę i mieć wewnętrzną potrzebę porozmawiania o niej oraz zweryfikowania naszych odczuć z odczuciami innych osób. To właśnie umożliwia nasz klub!

W 2010 roku Klub z Kawą nad Książką został włączony do Stowarzyszenia Miasto Słów , promującego aktywne czytelnictwo wśród dzieci i dorosłych.

O spotkaniach:

Spotkania Klubu mają charakter bardzo luźny. Czasami jest filozoficznie, czasami jest kontrowersyjnie, ale zawsze jest miło i wesoło! Spotkania odbywają się przeważnie raz na kwartał. Wspólnie wybieramy ciekawą książkę a następnie, po jej przeczytaniu spotykamy się w uroczej kawiarni i rozmawiamy…
… rozmawiamy o wszystkim co nasunęła nam na myśl przeczytana książka… o bohaterach, o ich losach, o przełożeniu fabuły na nasze własne życie, o emocjach, o relacjach, o wspomnieniach…
Spotkania będą trwały tak długo, aż skończą się nam tematy do rozmów.



Śląski Klub z Kawą nad Książką właśnie wybrał swoją pierwszą książkę.
Będzie to książka Marka Krajewskiego „Erynie”. 

Spotkanie odbędzie się na I piętrze w księgarni-antykwariacie-kawiarni „Słowo” przy ul. Wolności 15 w Chorzowie 26 marca br. o godzinie 16.00.

Wszelkie informacje organizacyjne proszę kierować do Ramony: ramona.sobieraj@miastoslow.pl 

lub Natalii: natalia.markiewicz@miastoslow.pl;
tel. 32 2415-313.

W czasie spotkania kawa lub herbata dostępna będzie w promocyjnej cenie 3 zł!
Pamiętajcie, by przed spotkaniem przeczytać książkę "Erynie" Marka Krajewskiego!


Zapraszamy!!!

potwierdź swoją obecność

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Przekłady i tłumaczenia ("Władca Pierścieni" Tolkien)

Postanowiłam rozwinąć temat, który zaczęłam ze Scathach na temat przekładów wydawniczych. Przeczytałam jej recenzję "Otella" Williama Szekspira. Scathach jest zachwycona polskim przekładem Stanisława Barańczaka, a nie poleca przekładu Słomczyńskiego. Nie zawsze, a nawet rzadko mamy możliwość porównania różnych przekładów tej samej powieści. Przeważnie czytamy pierwsze wydanie jakie wpadnie nam w ręce, a potem sięgamy po kolejną powieść.

Znam dwa różne tłumaczenia "Władcy Pierścieni" Tolkiena. Osobiście polecam przekład Marii Skibniewskiej. Dlaczego? Skibniewska konsultowała swoje tłumaczenie jeszcze z samym Tolkienem. Jest ono utrzymane w typowym dla autora stylu. Nie jest on za bardzo spolszczony. Natomiast w przekładzie Jerzego Łozińskiego bardzo razi mnie jego tłumaczenie imion bohaterów i nazw miejscowości. Np. 




Obieżyświat- Łazik
Bilbo Baggins z Bag End- Bilbo Bagosz z Bagoszna
Shire'u - Włości



Dla porównania pokażę Wam wiersz wprowadzający do trylogii.

tłumaczenie Marii Skibniewskiej

"Trzy pierścienie dla królów elfów pod otwartym niebem,
Siedem dla władców krasnali w ich kamiennych pałacach,
Dziewięć dla śmiertelników, ludzi śmierci podległych,
Jeden dla Władcy Ciemności na czarnym tronie
W Krainie Mordor, gdzie zaległy cienie,
Jeden by wszystkimi rządzić, Jeden by wszystkie odnaleźć,
Jeden by wszystkie zgromadzić i w ciemnościach związać
W Krainie Mordor, gdzie zaległy cienie."


tłumaczenie Jerzy Łoziński

"Dla elfich władców pod niebem jasnym Trzy są Pierścienie,
Dla krasnoludzkich podziemnych królów Pierścieni Siedem,
Dziewięć dla ludzi - tych ostatecznym śmierć przeznaczeniem,
Dla Władcy mroku na czarnym tronie jest Pierścień Jeden
W Krainie Mordor, gdzie wiecznej nocy zaległy cienie.
Pierścień Jedyny, by władać wszystkimi, czarem je opętać,
Pierścień jedyny, by wszystkie zgromadzić i w ciemnościach spętać
W Krainie Mordor, gdzie wiecznej nocy zaległy cienie."

Widzicie różnicę?
Więcej znalajdziecie tutaj: tłumaczenia "Władcy Pierścieni"

Jeśli macie jakieś inne przykłady różnorodności tłumaczeń literatury zagranicznej podzielcie się nim. Zawsze dobrze jest poznać opinię innych, by móc wyrobić sobie swoją.


poniedziałek, 17 stycznia 2011

"Za niebieskimi drzwiami" Marcin Szczygielski


Gdy sięgnęłam po książkę „Za niebieskimi drzwiami”, zaskoczyła mnie jej wyjątkowa oprawa. Miła w dotyku, wręcz aksamitna, z wypukłymi, błyszczącymi literami. Na okładce chłopczyk wsparty na kulach, otoczony niebieskimi pnączami. Obok niego dziwne owady z ptasimi dziobami, mała gąsienica i przerażający cień. Kolorystyka doskonale odzwierciedla książkowy świat, do którego autor sam zaprojektował ilustracje. A to, kim są przedstawione postacie dowiadujemy się podczas czytania.

Łukasz Borski i jego mama mieli wypadek samochodowy. Kobieta zapadła w śpiączkę, a dwunastoletni chłopak połamał nogi. Pomimo operacji jedna została krótsza, ból wciąż powracał. Łukasz wyobrażał go sobie jako prąd, a nerwy - jak wiązki kabli. Dzięki temu mniej się bał, gdyż wiedział jak działa prąd i jakie powoduje spięcia. W ten sposób starał się oswoić z nieprzyjemnym uczuciem w kończynach. Dziwił się, że lekarze nie chcą wyhodować mu nowej nogi przez klonowanie. Zainteresowany inżynierią genetyczną postanowił, że gdy dorośnie zostanie genetykiem i będzie tworzył różne niesamowite istoty. Miałyby to być na przykład latające żyrafy albo żółwie biegające szybciej od geparda. Pragnął również pracować nad tym, żeby ludzie nie chorowali i nie starzeli się.

Po dziesięciu miesiącach rehabilitacji Łukasz opuszcza szpital. Jego mama wciąż jest w śpiączce, więc trafia on pod opiekę sąsiadki. Pani Cebulska nie może na stałe zajmować się chłopcem. Wydaje się, że nie ma innego wyjścia, jak tylko umieścić Łukasza w domu dziecka. Na szczęście pojawia się ciotka Agata, która zabiera chłopca do siebie. Właśnie tam, w nadmorskim pensjonacie od lat należącym do rodziny, zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Łukasz czuje się nieswojo w „Wysokim Klifie”. Nie potrafi znaleźć wspólnego języka z ciotką, ani z rówieśnikami. Choć nie jest już samotny, boi się i marzy, by jak najszybciej wrócić do domu. Wtedy odnajduje zaczarowany świat, do którego przedostaje się pukając w odpowiedni sposób w niebieskie drzwi pokoju. To niesamowicie piękne miejsce pachnie pudrem jego mamy, a wszystko jest w odcieniach turkusu i srebra. Mieszkają w nim arynie: ważko-ptaki, oraz Krwawiec, jedyny mieszkaniec opuszczonej okolicy. Oczarowany chłopiec często odwiedza tę spokojną i barwną krainę, która niespodziewanie staje się przyczyną poważnych kłopotów.

Zakończenie nie było dla mnie zaskoczeniem. W treści autor zawarł wskazówki, dzięki którym naprowadza czytelnika na trop. Mimo to do końca pozostajemy w niepewności. Podczas lektury doznajemy niesamowitych wrażeń odkrywając bajkowy wymiar fantazji głównego bohatera. Natrafiamy na momenty, w których książka staje się powieścią science- fiction a nawet horrorem. Uważam, że „Za niebieskimi drzwiami” nie jest książką wyłącznie dla młodzieży. Z przekonaniem polecam ją dorosłym. Marcin Szczygielski w wyjątkowy sposób przedstawia sytuację tragiczną, kiedy bliska osoba zapada w śpiączkę. Poznajemy problem również z punktu widzenia pogrążonego w śpiączce. Dowiadujemy się, jaki wpływ na jego powrót do zdrowia mają wizyty rodziny oraz rozmowy. W jaki sposób mózg za pomocą wyobraźni przekształca usłyszane słowa. Jakie obrazy tworzą się w głowie chorego. I co pamięta z tego, co działo się wokół, gdy w końcu się obudzi. Jeśli się obudzi.



Pragnę powiadomić, że kupując tę książkę pomagasz! Złotówka ze sprzedaży każdego egzemplarza jest przeznaczona na pomoc dla podopiecznych Fundacji Ewy Błaszczyk „Akogo”.


Joanna Markowska
Do Instytutu Wydawniczego Latarnik 
Tytuł: Za niebieskimi drzwiami
Autor: Marcin Szczygielski
Wydawca: Instytut Wydawniczy Latarnik
Objętość: 232 stron
ISBN: 978-83-60000-42-7
Oprawa: twarda
Format: 138 mm x 205 mm



notka o autorze:

Marcin Szczygielski- pisarz, dziennikarz i grafik. Jest autorem książek i sztuk teatralnych skierowanych do dorosłych odbiorców, ale pisze także powieści dla młodszych czytelników.
Jesienią 2009 r. ukazała się „Omega”- powieść o przygodach dwunastoletniej fanki gier komputerowych. Książka została wyróżnione w Konkursie im. Hanny Skrobiszewskiej i w 2010r. trafiła na Listę Skarbów Muzeum Literatury Dziecięcej. Została także wyróżniona w konkursie Najpiękniejsze Książki Roku 2009 organizowanym przez Polskie Towarzystwo wydawców Książek.
Kolejną powieść „Czarny Młyn” Marcin Szczygielski napisał na Konkurs Literacki im. Astrid Lindgren organizowany w ramach akcji Cała Polska Czyta Dzieciom. Jury uznało „Czarny Młyn” za najlepszą spośród wszystkich 580 nadesłanych książek, przyznając mu Grand Prix i statuetkę Pipi Langstrump, a także I nagrodę w kategorii powieści dla dzieci w wieku od dziesięciu do czternastu lat. „Czarny Młyn” ukaże się wiosną 2011 roku nakładem wydawnictwa Stentor.


poniedziałek, 10 stycznia 2011

Jak zostać pisarzem?


Przeglądając oferty książkowe natrafiłam na interesującą pozycję. „Będę pisarzem” Dorothea Brande zaciekawiła mnie głównie dlatego, że nie jest technicznym podręcznikiem. Takich poradników jest mnóstwo. Natomiast ta książka nie uczy jak pisać, lecz jak być pisarzem. Zawiera odpowiedzi na pytania, jakie nurtują zarówno początkujących, jak i tych bardziej doświadczonych pisarzy.

Pierwszą sprawą jest fakt, że zdecydowana większość przyczyn, dla których wydaje się nam, że nie potrafimy, nie umiemy lub nie jesteśmy w stanie napisać książki, leży w naszych umysłach. Ta publikacja ma nauczyć początkujących pisarzy jak wyzwolić swój wewnętrzny talent i zacząć z niego korzystać tak, aby odnieść sukces w pisarstwie. 

Sama zmagam się z trudnościami pisania. Pojawiają się one, gdy po prostu nie wiem jak zacząć. Brak mi regularności pisania. Innym razem zaczynam pisać bez problemu, ale nie potrafię ciekawie zakończyć. 

Pisarz musi mieć cechy artysty, ale również musi być dorosły i opanowany. Te strony muszą ze sobą współdziałać jednocześnie. Nie wystarcz tylko mieć w sobie tą dziecięcą świeżość, która sprawia, że widzimy rzeczy w innych barwach niż pozostali. 
Pierwszym zadaniem pisarza jest zrównoważenie obu tych elementów swojej natury, połączenie ich różnych aspektów w jedną zintegrowaną osobowość.



Jak obiektywnie spojrzeć na samego siebie.
Jak pisać płynnie, gdy ma się wenę.
Jak trzymać się wyznaczonego wcześniej planu pisania.  
Co ma wspólnego pisarstwo z czasem wolnym. 
Gdzie szukać swej oryginalności.

Tego wszystkiego uczyć książka „Będę pisarzem”. Zamówiłam już jej namacalny egzemplarz. Jakoś nie potrafię przyzwyczaić się do e-booków. Darmowy fragment można pobrać tutaj.
Osobiście wolę czuć zapach książki, wertować kartki  i mieć możliwość sięgnięcia po nią w każdej chwili, gdy tylko przyjdzie mi na to ochota. 

Postanowiłam zastosować rady, o których przeczytałam. Wyniki mych działań będą widoczne, mam nadzieję.

sobota, 8 stycznia 2011

mała orkiestra prawdziwej pomocy



Przed świętami niesienie pomocy innym jest bardzo powszechne. Organizowane są wtedy zbiórki żywności, odzieży oraz pieniędzy. Wielu ludzi z tego korzysta, a przede wszystkim wychowankowie domów dziecka i sierocińców. Nurtuje mnie jedno: dlaczego chęć pomocy innym budzi się w ludziach tak rzadko? Wiem, otwierają się serca, działa magia świąt. Każdy chce zasłużyć również na swój prezent. Nikt nie chce zagrać głównej roli w "Opowieści Wigilijnej". 
 

Co roku przypomina mi się sytuacja, z którą zetknęłam się kilka lat temu. Dorabiałam sobie rozdając ulotki na ulicy. Głównym miejscem kolportażu był chodnik przed gmachem ZUS 'u. Mój pracodawca wybrał to miejsce, gdyż można tam było spotkać wielu emerytów, rencistów i właścicieli prywatnych firm. Oprócz mnie co dzień przychodziła tam pani, która do puszki zbierała pieniądze dla chorych dzieci. Puszka metalowa, zaplombowana, z nalepką fundacji. Na początku podziwiałam zapał tej dobrej kobiety, która marzła na dworze (była zima), zaczepiała ludzi prosząc ich o parę groszy dal chorego. Ludzie litowali się widząc zdjęcie małego, bezbronnego dziecka przyklejone do pojemnika. Mijały kolejne tygodnie. Za moją pracę miałam zapłacone. Żal mi było chorych dzieci, więc któregoś dnia wrzuciłam parę złotych do puszki „koleżanki”. Po tym dowiedziałam się prawdy. Powiedziała mi, żebym jej nic nie dawała, tylko żebym sama zajęła się zbieraniem. Pomyślałam, że chętnie bym to robiła, gdybym miała więcej czasu i nie musiała pracować. Byłam zszokowana, gdy usłyszałam od niej, że wystarczy raz w miesiącu przynieść do fundacji 300zł. Reszta pieniędzy, które uda się zebrać zasila budżet zbierającego. Więc nie jest tak, że robi się to czysto charytatywnie. Zaproponowała mi współpracę i przyłączenie się do tego programu pomocy. Mówiła z ekscytacją, iż sporo można na tym zarobić. Dowiedziałam się dlaczego zbiera datki tak daleko od swego miejsca zamieszkania. Tam nikt nie wiedział czym się zajmuje i gdzie pracuje, Nie chciała, by prawda wyszła na jaw. Miała obawę, że sąsiedzi i znajomi domyślą się skąd bierze pieniądze na życie i utrzymanie własnego domu. Zbulwersowana podziękowałam jej za propozycję. Po tym wszystkim czego się dowiedziałam już prawie z nią nie rozmawiałam. Za kilka dni już się nie pojawiła. Pewnie obrała sobie kolejny dobry punkt w innym mieście. Od tamtej pory nie ufam ludziom zbierającym datki. Nie jest to wina danej fundacji, tylko suwerenność i lojalność jej członków. Ilu jest takich, którzy przed oddaniem puszek wytrząsają lub wyjmują z nich zawartość? Potem przeliczając wrzucają do nich z powrotem tylko tyle ile „muszą”. Na pewno nie każdy tak robi, ale znając prawdę wolę kupić chleb, lub dać parę groszy żebrakowi na ulicy, niż wrzucać pieniądze do metalowego pojemnika.

Jak co roku rusza Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Znów będzie okazja do składania datków. Sama często nie potrafię się powstrzymać od kupienia czerwonej nalepki w kształcie serduszka. Robię to z nadzieją, że jak największa ilość zebranych pieniędzy trafi na wyznaczony cel i pomoże potrzebującym.

czwartek, 6 stycznia 2011

Pani woła do tablicy



Ze względu na pasję, którą z Wami dzielę, często odwiedzam blogi książkowe. Przyznajmy wspólnie, że jest ich mnóstwo (co bywa przerażające). Ale to dobrze, że jeszcze istnieją ludzie, którzy wolą czytać niż gapić się w telewizor. Zastanawia mnie jedno- po co te skale ocen? Czemu mają służyć oceny, które wystawiacie recenzowanym przez Was pozycjom?
Najczęściej wygląda to tak:
6 rewelacyjna
5,5 świetna
5 bardzo dobra
4,5 całkiem dobra
4 dobra (szału nie było)
3,5 powyżej przeciętnej
3 przeciętna
2,5 poniżej przeciętnej
2 kiepska
1,5 szkoda czasu
1 nawet nie otwieraj

 

Wytłumaczcie mi, bo się nie znam, z jakiego powodu wystawiacie taką notę.

Wystawiacie ocenę autorom przedstawionych przez Was książek? Nie uważacie, że recenzja jest wystarczającą oceną? Zachęci czytelnika do sięgnięcia po daną pozycję lub nie. Niech czytelnik sam oceni. No tak, mamy przecież pod tematem możliwość reakcji typu : przeczytałam, przeczytam, nie przeczytam. Tylko co to wnosi do tematu. Kolejne statystyki, które niewiele nam mówią. Jakie to wszystko schematyczne. Dobrze, że można komentować, dzielić się ze sobą wrażeniami z poczytania. Dyskutujmy na tematy poruszone przez autorów. Mówmy o tym, co autor miał na myśli, jakie było jego przesłanie. Przecież po to czytamy te książki, alby wydobyć z nich głębię, odnaleźć przesłanie. Wielu recenzentów skupia się jedynie na streszczeniu akcji kto, gdzie i z kim. Dodajmy jeszcze do tego słowo fajne i gotowe. Te recenzje, które odbiegają od takiego schematu są dla mnie wartościowe. O wiele bardziej zachęcają do sięgnięcia po proponowaną książkę niż ocena 6- rewelacyjna.

Pomyślcie nad tym i nie gniewajcie się na mnie za krytykę. Każdy musi znaleźć swój własny sposób na bycie wyjątkowym. Co nie jest łatwe w tym blogowym gąszczu. Sama głowię się nad tym. Najważniejsze to być sobą i nie dać się zaszufladkować.

Życzę owocnych myśli, wyrażonych w unikalny i wyjątkowy sposób poddany głównie ocenie własnej. Pozdrawiam.

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Podsumowanie 2010


Podsumowania nie są łatwe. Moje odłożyłam na ostatnią chwilę, czyli na dziś. A więc...

W zeszłym roku przeczytałam zaledwie 16 książek. Recenzje do większości z nich możecie przeczytać na tym blogu. Ich liczba nie powala, ani nie jest powodem do dumy. Biorąc pod uwagę, że popieram projekt 52 książek, zrealizować mi się go nie udało. Na swoje usprawiedliwienie mam to, iż zaczęłam obcować z tym tematem dopiero późną wiosną. Mimo wszystko zeszły rok był dla mnie bardzo owocny i pełen nowych doświadczeń. Pełniąc funkcję recenzenta przy współpracy z Fatamorganą -unią pasjonatów sztuk udało mi się nawiązać kontakt z autorami współczesnej literatury i poezji. Dzięki temu moja domowa biblioteczka bardzo zyskała. Wzbogaciły ją nowe pozycje z dedykacjami i autografami od samych autorów. Mam nadzieję, że w tym roku takich skarbów będzie przybywać.

Moje skarby:
"Saga Sigrun" Elżbieta Cherezińska 
"Zapach malin" i "Era kobiet" Marika Krajniewska
"Blomba" Er-ka
"Pozbierać perły" Jan Gawarecki
"Garderoba" Małgorzata Krupińska-Cyprysiak
"Karczowiska" Anna Peplińska

Najbardziej cenię twórczość Elżbiety Cherezińskiej (Północna droga -„Ja jestem Halderd”) i Mariki Krajniewskiej („Zapach malin”) Te autorki potrafią inspirować. W najbliższym czasie ponownie o nich usłyszycie. Wiąże się z tym NIESPODZIANKA, którą dla Was szykuję.

Na dniach ukaże się moja recenzja „Łowców wielorybów” Edyty Szałek. Książka ta, czytana w ostatnich dniach 2010 roku sprawiła, że były one pełne głębokich rozmyślań i mocnych postanowień.
Następnie przedstawię zalety czytania książek motywujących. Z jednej z nich dowiecie się jak zostać pisarzem. Bo czyż nie korci Was, obcując z twórczością innych, by samemu stworzyć dzieło? „Będę pisarzem” pomaga postawić w tym kierunku pierwsze kroki.

W kolejce do recenzji czekają:

„Za zakrętem” Mariki Krajniewskiej
„Saga Sigrun” (pierwsze cześć Północnej Drogi) Elżbiety Cherezińskiej
„Za niebieskimi drzwiami” Marcina Szczygielskiego

Dziękuję wszystkim za poczytanie i odwiedziny na mojej stronie. Mam nadzieję, że na tym blogowisku nie zabraknie przyjaznych ludzi podzielających tę książkową pasję. Otwartych i chętnych do dzielenia się swym słowem pisanym. Czego sobie i Wam serdecznie życzę.