Z Elżbietą Cherezińską rozmawia Joanna Markowska.
J: Elżbieto, kiedy Twoje zainteresowanie historią i religią zapoczątkowało pisanie książek opartych o te tematy? Co z teatrologią?
E: Nie umiem znaleźć dat granicznych, jakby ich nigdy nie było. Wiesz jak to jest: realizujesz swoje pasje w różny sposób, najpierw są urlopem, oddechem po pracy, potem nagle stają się pracą. Teatrologia nigdy nie była moją pasją, nie w takim natężeniu. Interesowała mnie historia teatru, bo interesuje mnie każda historia. I Molier. Stary Francuz wciąż jest dla mnie żywy i ogromnie mnie bawi. Łapię się za niego „w każdej wolnej” i wiesz co? Nieustannie śmieję się z tych scen. „Słyszę” je w życiu, w codziennych sytuacjach. O ile znam się na sobie, prędzej czy później, zaowocuje to jakąś książką o Molierze.
J: Chętnie dowiem się czy Molier był świętoszkiem. ;)
Przeczytam wszystko co wyjdzie spod Twojego pióra. A właśnie, czym piszesz?
E: Molier świętoszkiem nie był, żadna to tajemnica. Kobieciarz, hipochondryk, przez większość zawodowego życia myślał i marzył o sobie, jako o aktorze dramatycznym. Talent komediowy odnalazł w sobie wbrew sobie.
Czym piszę? Masz na myśli pióro, długopis? Rozczaruję cię, Joasiu. Notuję czymkolwiek, co mi wpadnie pod rękę. Czasami kredkami moich córek. Wszystko mi jedno. Uwielbiam ładne rzeczy do pisania, ale nie trzymają się mnie, więc przestałam zwracać na to uwagę.
J: Co robisz, gdy nie piszesz?
E: To zależy od pory roku. Zimą lenię się. Od wiosny do późnej jesieni tyram w ogrodzie. Mieszkam pod Kołobrzegiem, to żyzne, torfowe ziemie. Marchewki w nich nie wyhodujesz, ale kwiaty i zielsko rosną doskonale. Wystarczy, że mam dłuższą przerwę w ogrodzie, a mlecze na środku trawnika osiągają rozmiary rabarbaru. Albo krety. Jak chcesz, pogadamy o kretach
J: Pogadajmy o religii. Jaką rolę odgrywa w Twoim życiu codziennym?
E: Jest jego integralną częścią. Jeden z moich bohaterów mówi „religia to sprawa państwowa, ale wiara to rzecz intymna” i rzeczywiście jest to moje zdanie.
J: Tak mówi Otton III w „Grze w kości”. To jedno ze zdań, nad którym zatrzymałam się dłużej czytając tę powieść. Elu, w takim razie w jakiej kwestii zgadzasz się z Bolesławem Chrobrym?
E: Pytasz o kwestie religijne? Jeśli tak, to odpowiem, iż obdarzyłam obu bohaterów po równo, w myśl zasady (Otto) „niełatwo jest być sobą i swoim przeciwieństwem”. Jak pamiętasz Bolesław pilnował, by wiara mu nie przeszkadzała w myśleniu, a biskupa Ungera cenił za to, że „nie dorabiał do wszystkiego Chrystusa”. W pierwszej wersji zdanie brzmiało to rzecz jasna „że Chrystusem sobie gęby nie wycierał” ale nie chciałam urazić niczyich uczuć i je wygładziłam.
J: Od lat mieszkasz w Kołobrzegu. Od marynarza do wikinga niedaleka droga? ;)
E: Uwielbiam Kołobrzeg. Lubię energię, którą niesie woda. Lubię przepływ ludzi wpisany w krajobraz miast portowych. Nie muszę być zakorzeniona, by czuć się dobrze. Samochód, którym jeżdżę wciąż ma rejestrację z miasta w którym mieszkałam kiedyś. Wiesz o co chodzi, Joasiu, prawda? O to, że nie jestem przypisana. Że w mieście, które traktuję jako swoje miejsce, mogę udawać turystkę. A wikingowie? Początkowo to słowo znaczyło co innego niż dzisiaj. „Vik” czyli zatoka. Gdzieś pomiędzy „ludźmi z zatoki” a „płynącymi w zatoki/z zatok”. Potem powstało pojęcie „płynąć na wiking”, czy „wikingować” co oznaczało „płynąć w świat w sprawach zawodowych, czasem na handel, czasem na rabunek”. Z tego powstali wikingowie. Taką mieli robotę, ot co.
E: Pewnie, że piękne, mamy o czym pogadać, mogę na niego liczyć w wielu sprawach, na jego pomoc czysto merytoryczną. Jest przecież pierwszym czytelnikiem i jako pierwszy wyłapuje wszystkie zgrzyty w tekście, które jako człowiek zajmujący się średniowieczem zawodowo, słyszy w sposób szczególny. Ale to jest tylko wartość dodana, bo jak wiesz, zajmuję się także historią Holokaustu, a ten temat z kolei zupełnie nie interesuje mojego męża. I nie czuję się z tego powodu mniej komfortowo. To ma nawet plusy – nie gadamy o mojej pracy, mamy więcej czasu na gadanie o życiu.
J: Właśnie, dlaczego akurat Holokaust?
E: Zagłada jest czarną zagadką ludzkości. Pokazuje dokąd potrafi sięgnąć zło w człowieku. I udowadnia, że nigdy nie jesteśmy przygotowani do odpowiedzi na nie. Holokaust to przemysłowe zabijanie ludzi, zaplanowany nie mord, ale zagłada całej, określonej populacji. I doszło do niego w XX wieku, wciąż żyją świadkowie, wciąż na każdym kroku odnajdujemy jego ślady, choć wolimy myśleć, że nas to nie dotyczy. Przeciwnie. Uważam, że nas to dotyczy.
J: Fascynuje Cię „świat w chwili przejścia”. Który moment Twego życia był najbardziej zwrotny i jak sobie z nim poradziłaś?
E: Było ich kilka, tych znaczących. Dwa krótko po sobie. Pierwszym był poważny wypadek samochodowy tydzień przed studniówką. Z gipsu wyjęli mnie dopiero na maturę. Najpierw musiałam pogodzić się z utratą – sprawności, życia, jakie prowadziłam wcześniej, twarzy. Ta, którą widziałam w lustrze była koszmarna, wykrzywiona źle założonymi szwami. Potem tydzień po tygodniu wszystko to, co – jak się wydawało – straciłam, wracało do mnie. Długotrwała rehabilitacja, lekcje pokory i cierpliwości. Cierpliwości nauczyć się nie można, ale można ją zastąpić uporem i to akurat mi się udało. Odzyskałam sprawność, rysy twarzy wróciły do normy, a plany życiowe, które musiałam zmienić, po latach przyszły do mnie w odmienionej formie. Miałam być aktorką, zostałam teatrologiem. Energia pozostała, zmieniła się tylko jej zewnętrzna forma. Chyba wtedy przekonałam się, że człowiek jest rozpięty między ciałem a duszą. Ekstremalne doświadczenia dają niewiarygodną siłę. Choć nie wierzę, iż cierpienie uszlachetnia.
J: Co Cię najbardziej zaskoczyło podczas pobytu
w Norwegii?
Pojedziesz tam jeszcze?
E: Pojadę, pojadę. Tęsknię przez cały rok za wakacjami w Norwegii. Gdyby nie to, że relacje cenowe są zupełnie niekorzystne, wybrałabym się tam na emeryturę. Chałupa gdzieś nad fiordem. Nie mam rankingu norweskich zaskoczeń. Ale tak, za pierwszym razem zaskoczyli mnie ludzie. Do Norwegów się trzeba przyzwyczaić. Oni do ciebie też muszą się przekonać. Żadnych szybkich przyjaźni, żadnej wylewności. I to mi odpowiada.
J: Jak wspominasz przygodę z obiektywem
Edyty Szałek?
Sesja zdjęciowa z Norwegii świadczy o tym, że jesteś kreatywną modelką. Nie dostrzega się pozowania, żadnych aktorskich sztuczek. Często bywasz taka spontaniczna?
E: Trudno oszacować własną spontaniczność. Edyta nie jest jedyną osobą, która robiła mi zdjęcia, ale sesja z nią była do tego stopnia wyjątkowa, że tylko jej zdjęcia publikuję. Po pierwsze jesteśmy sobie bliskie, jest między nami chemia i to pewnie widać na tych zdjęciach. Po drugie była w tym jakaś niezwykłość, nasze – w gruncie rzeczy – pierwsze spotkanie twarzą w twarz, dwie Polki zakochane w Norwegii, w jej pejzażu, klimacie. To wszystko wyszło na tych fotografiach. A po trzecie, najbardziej pamiętam z tamtej sesji klimat, nie to jak Edith robiła zdjęcia, ale to, jak łaziłyśmy po starej przystani, po rozsypującym się domku dla łodzi, jak podglądały nas owce. Jak Edith drapowała moje włosy na mchu. Bardzo sensualne
J: Szczerze zazdroszczę :)
J: Elu, czy „Opowieść Ragnara, Bjorna i Gudrun” to na pewno ostatnia część cyklu „Północnej Drogi”?
E: Tak, tak. Ostatnia i pierwsza jednocześnie, bo to od niej zaczęło się moje myślenie o Północnej. W jakimś sensie, te trzy książki (Sigrun, Halderd i Einar), które już się ukazały, były historiami dodanymi, by wzmocnić sens tej, która właśnie nadchodzi. Ale prawda jest taka, że Północą można opowiadać jeszcze po wielokroć, z zupełnie innych stron. Spojrzeć na nią oczyma bohaterów jeszcze odleglejszych od – pozornego – centrum zdarzeń. Mam świadomość, iż nawet po skończeniu tej ostatniej części nie wyczerpię tematu, nie skończę obrazu tamtego świata. Ale przecież nie wszystko musi być dopowiedziane do końca. Zostawienie uchylonych drzwi to też – według mnie – szacunek dla Czytelników.
J: O czym chciałabyś jeszcze pisać?
E: Jak wiesz, lubię pisać o polityce, religii i wojnie. Jeśli dodamy do tego miłość i seks, to mamy historię ludzkości Ciągle, w kółko to samo.
Ale przyznam, że miałabym ochotę zrobić skok w bok i napisać coś zupełnie niepoważnego. Dla tych, którzy lubią się pośmiać z historii zamieszczę w najbliższych tygodniach tekst „A&A Co.” gdzieś na swojej
stronie internetowej.
J: Sama prowadzisz swoją
stronę internetową?
E: Przygotowuję teksty, zresztą zwykle z opóźnieniem, ale wiadomo, czas. Ale projekt i prowadzenie strony wziął na siebie mój mąż. Jest też strona autorska na
facebook, na której czasami szybciej pojawiają się nowe informacje, zapowiedzi spotkań, wywiadów, wiadomości o czytaniu książek w stacjach radiowych etc. Tę stronę prowadzi także mój mąż, ale wspierany przez Olę, mojego dobrego ducha. A ja, oczywiście, wpadam tam, żeby na żywo pogadać z Czytelnikami.
J: Czekam więc z niecierpliwością na Twoje kolejne myśli w słowach :)
Dziękuję za rozmowę.
Elżbieta Cherezińska: "Z jednej strony, z drugiej strony"; "Byłam sekretarką Rumkowskiego"; Północna Droga: "Saga Sigrun", "Ja jestem Halderd", "Paska według Einara" ; "Gra w kości".