Edyta Szałek- o tym, co sprawia, że jest wielorybnikiem życia.
Mam syndrom wielu piszących osób; im więcej piszę, tym mniej gadam i piszę o sobie. A jak już coś o sobie powiem albo napisze, to myślę: Chryste, co to za bzdury! Brrr... Kogo to interesuje?
Podoba mi się, gdy czytelnik daje sobie wolność interpretacji. Zawsze podchodzę do mojego pisania jak do rzemiosła. Mam na myśli to, że prócz oczywistej chęci przekazania myśli, chcę pisać książki ciekawe, ciekawe dla tych ludzi, których charakteryzuje pewna wrażliwość. Interpretacje więc to coś, co daje książkom wiele żyć, wcieleń i to jest fascynujące.
Kiedy zaczęłaś pisać, co Cię ku temu pchnęło? Jak to jest z weną?
Myślę o pisaniu, kiedy to się zaczęło? W szkole dobrze szło mi z polskiego, a czasami popisywałam w notesikach, na kartkach jakieś opowiadania. Pamiętam jedno zatytułowane "Muszelka", które napisałam mając lat 13, 14 - chyba gdzieś je jeszcze mam. Opowiadało o miłości. Już nie pamiętam, czy szczęśliwej, czy nie :) Powstało na fali pierwszej zagranicznej kolonii w NRD i Glenna Medeirosa w Radio :)) To były czasy!
Nigdy nie pisałam pamiętnika, choć zawsze był on w mojej głowie. Najwcześniej zapisane kartki wyblakły z upływem czasu. Najpóźniej zapisane, pachniały świeżym atramentem. W 2004r. Zwierciadło organizowało konkurs na dziennik "Dzień po dniu". Spróbowałam i ...wygrałam! Niewiele mieści się w tych dwóch słowach. Nie sądziłam, że doświadczenia opisane przeze mnie mogą konkurować z dramatycznymi losami, których wiele dookoła nas. Później prawie dwa lata pisania felietonów do Zwierciadła i pierwsza książka "Sen zielonych powiek". I jakoś tak to poszło. Wcale niełatwo , bo potrzeba pisania i możliwość wydania to planety tak odlegle, że aż niemożliwe, by je na jednej trajektorii osadzić. Próbuję jednak. Próbuję. Jak mi się mózg ulewa, to muszę to wypisać i oddać.
Pytałaś mnie o wenę... Nie wiem, czy coś takiego istnieje. Czasami wydaje mi się, że wena to po prostu odnalezienie ścieżki w gąszczu myśli, obserwacji - te są mi wyjątkowo bliskie- odczuć. Układanka, której elementy lądują na właściwym miejscu. Wena nie jest dla mnie kreacją czegoś z niczego. Taka kreacja to żmudna praca i tu moje ukłony w stronę pisarzy ´fantastycznych´ dosłownie i w przenośni. Jeśli wielkość pisarza mierzyć potęgą jego wyobraźni, to kłaniam się do ziemi tym, którzy kreują światy, zdarzenia, postaci z niczego.
Zdarza się, że jakaś myśl wpada nagle, staram się ją wtedy notować i obudować później. Najczęściej piszę rano. Jestem jak dziecko. Wieczorem szybko do łóżka, rano wcześnie do przedszkola :). Może troszkę inne godziny mimo wszystko, ale fakt lubię pisać rano, kiedy dom śpi, kawa pachnie wyjątkowo, bo jest pierwszym intensywnym zapachem dnia i .... Myśli też pachną wtedy inaczej. Prawda jest jednak taka, że jak trzeba pisać, to i w zatłoczonym pokoju potrafię, i na stacji, i w kawiarni.
Opowiedz o swojej pasji fotografowania. Od kiedy rozwijasz to zainteresowanie? Bardzo mi się podoba sesja z Elżbietą Cherezińską.
Z fotografowaniem to jest tak, że zdjęcia fascynowały mnie zawsze, ale robiłam je tylko hobbystycznie. Często wertowałam albumy fotograficzne, wygrzebywałam na strychach zapomniane przedwojenne zdjęcia polskich aktorów... Barszczewska, Bodo, Ćwiklińska. Co tu dużo mówić, fotografia to czysta magia, chwila zaklęta pod powieką. To, co mi się jednak podobało, nie podobało się innym. Grube ziarno, brak ostrości często uważane za odchylenie od normy, błąd w sztuce, mi się wydaje urokliwe; jest swego rodzaju narzędziem. W Norwegii fotografią zajęłam się na poważnie z uwagi na mojego partnera Thomasa Gudbrandsena, który fotografuje od zawsze. Oboje robiliśmy dużo reportaży ´ulicznych´ w kraju i za granica, a potem podjęliśmy decyzje o założeniu własnej firmy, która zajęła się również reportażem ślubnym. Podeszliśmy do tego z wielka pokorą, ale i odpowiedzialnością, inwestując w dobry sprzęt, reklamę i szkolenia. Czy się opłaciło? Chyba tak. Dostaliśmy się do międzynarodowego stowarzyszenia reporterów ślubnych WPJA, zarówno, gdy chodzi o fotografie czarno- białą jak i artystyczną. Mamy sporo zleceń. To miłe wyróżnienie, które otwiera pewne drogi. Ale i tak najpiękniejsze co dostajemy to więź, która nas łączy z poznanymi ludźmi. Rzadko kiedy nazywamy ich klientami; pamiętamy po prostu imiona :)
Co lubię fotografować najbardziej? Wszystko. Sceny są wszędzie. Czasami jest wyjątkowa kompozycja, czasami światło, czasami wyjątkowe zmarszczki... Zdarza mi się roztkliwiać nad kwiatkiem w lesie ;) Zgrywam to później na komp i myślę: ok... A to niby czemu? To chyba taki odruch. Bez aparatu zerwałabym kwiatek, z aparatem zrywam go obiektywem. Tak to wygląda :)
Wiesz dlaczego sesja z Elą jest piękna? Bo prócz mojego oka, Ela była totalnie wolna i kreatywna przed obiektywem... Soczewka była lustrem, w którym się przeglądała, tak jak robi kobieta, gdy nikt jej nie widzi... Tak chyba to czuje.
Podoba mi się, gdy czytelnik daje sobie wolność interpretacji. Zawsze podchodzę do mojego pisania jak do rzemiosła. Mam na myśli to, że prócz oczywistej chęci przekazania myśli, chcę pisać książki ciekawe, ciekawe dla tych ludzi, których charakteryzuje pewna wrażliwość. Interpretacje więc to coś, co daje książkom wiele żyć, wcieleń i to jest fascynujące.
Kiedy zaczęłaś pisać, co Cię ku temu pchnęło? Jak to jest z weną?
Myślę o pisaniu, kiedy to się zaczęło? W szkole dobrze szło mi z polskiego, a czasami popisywałam w notesikach, na kartkach jakieś opowiadania. Pamiętam jedno zatytułowane "Muszelka", które napisałam mając lat 13, 14 - chyba gdzieś je jeszcze mam. Opowiadało o miłości. Już nie pamiętam, czy szczęśliwej, czy nie :) Powstało na fali pierwszej zagranicznej kolonii w NRD i Glenna Medeirosa w Radio :)) To były czasy!
Nigdy nie pisałam pamiętnika, choć zawsze był on w mojej głowie. Najwcześniej zapisane kartki wyblakły z upływem czasu. Najpóźniej zapisane, pachniały świeżym atramentem. W 2004r. Zwierciadło organizowało konkurs na dziennik "Dzień po dniu". Spróbowałam i ...wygrałam! Niewiele mieści się w tych dwóch słowach. Nie sądziłam, że doświadczenia opisane przeze mnie mogą konkurować z dramatycznymi losami, których wiele dookoła nas. Później prawie dwa lata pisania felietonów do Zwierciadła i pierwsza książka "Sen zielonych powiek". I jakoś tak to poszło. Wcale niełatwo , bo potrzeba pisania i możliwość wydania to planety tak odlegle, że aż niemożliwe, by je na jednej trajektorii osadzić. Próbuję jednak. Próbuję. Jak mi się mózg ulewa, to muszę to wypisać i oddać.
Pytałaś mnie o wenę... Nie wiem, czy coś takiego istnieje. Czasami wydaje mi się, że wena to po prostu odnalezienie ścieżki w gąszczu myśli, obserwacji - te są mi wyjątkowo bliskie- odczuć. Układanka, której elementy lądują na właściwym miejscu. Wena nie jest dla mnie kreacją czegoś z niczego. Taka kreacja to żmudna praca i tu moje ukłony w stronę pisarzy ´fantastycznych´ dosłownie i w przenośni. Jeśli wielkość pisarza mierzyć potęgą jego wyobraźni, to kłaniam się do ziemi tym, którzy kreują światy, zdarzenia, postaci z niczego.
Zdarza się, że jakaś myśl wpada nagle, staram się ją wtedy notować i obudować później. Najczęściej piszę rano. Jestem jak dziecko. Wieczorem szybko do łóżka, rano wcześnie do przedszkola :). Może troszkę inne godziny mimo wszystko, ale fakt lubię pisać rano, kiedy dom śpi, kawa pachnie wyjątkowo, bo jest pierwszym intensywnym zapachem dnia i .... Myśli też pachną wtedy inaczej. Prawda jest jednak taka, że jak trzeba pisać, to i w zatłoczonym pokoju potrafię, i na stacji, i w kawiarni.
Opowiedz o swojej pasji fotografowania. Od kiedy rozwijasz to zainteresowanie? Bardzo mi się podoba sesja z Elżbietą Cherezińską.
Z fotografowaniem to jest tak, że zdjęcia fascynowały mnie zawsze, ale robiłam je tylko hobbystycznie. Często wertowałam albumy fotograficzne, wygrzebywałam na strychach zapomniane przedwojenne zdjęcia polskich aktorów... Barszczewska, Bodo, Ćwiklińska. Co tu dużo mówić, fotografia to czysta magia, chwila zaklęta pod powieką. To, co mi się jednak podobało, nie podobało się innym. Grube ziarno, brak ostrości często uważane za odchylenie od normy, błąd w sztuce, mi się wydaje urokliwe; jest swego rodzaju narzędziem. W Norwegii fotografią zajęłam się na poważnie z uwagi na mojego partnera Thomasa Gudbrandsena, który fotografuje od zawsze. Oboje robiliśmy dużo reportaży ´ulicznych´ w kraju i za granica, a potem podjęliśmy decyzje o założeniu własnej firmy, która zajęła się również reportażem ślubnym. Podeszliśmy do tego z wielka pokorą, ale i odpowiedzialnością, inwestując w dobry sprzęt, reklamę i szkolenia. Czy się opłaciło? Chyba tak. Dostaliśmy się do międzynarodowego stowarzyszenia reporterów ślubnych WPJA, zarówno, gdy chodzi o fotografie czarno- białą jak i artystyczną. Mamy sporo zleceń. To miłe wyróżnienie, które otwiera pewne drogi. Ale i tak najpiękniejsze co dostajemy to więź, która nas łączy z poznanymi ludźmi. Rzadko kiedy nazywamy ich klientami; pamiętamy po prostu imiona :)
Co lubię fotografować najbardziej? Wszystko. Sceny są wszędzie. Czasami jest wyjątkowa kompozycja, czasami światło, czasami wyjątkowe zmarszczki... Zdarza mi się roztkliwiać nad kwiatkiem w lesie ;) Zgrywam to później na komp i myślę: ok... A to niby czemu? To chyba taki odruch. Bez aparatu zerwałabym kwiatek, z aparatem zrywam go obiektywem. Tak to wygląda :)
Wiesz dlaczego sesja z Elą jest piękna? Bo prócz mojego oka, Ela była totalnie wolna i kreatywna przed obiektywem... Soczewka była lustrem, w którym się przeglądała, tak jak robi kobieta, gdy nikt jej nie widzi... Tak chyba to czuje.
Elżbieta Cherezińska |
W jakich okolicznościach poznałaś Elżbietę?
Z Elką znamy się nie tak długo, ale za to intensywnie :)
Poznałyśmy się prawie dwa lata temu. Jej zepsuło się auto w Norwegii. Jako koleżanka naszej wspólnej koleżanki, próbowałam pomoc. I tak się jakoś zaczęło. A ze ona z 9. października, a ja z 8. i że jakoś nam dobrze się mailowało to i kontakt się umocnił. Założyłyśmy 2eCafe. Internetową kawiarnię tylko dla naszej dwójki. Spotykamy się tam na poranną kawę albo wieczornego kielicha. Czasami narzekamy przy stoliku, że jesteśmy grube, że dzieci nas nie słuchają, że kasy brak, a czasami cieszymy się z książek i małych drobnostek i serwujemy ciasto z bitą śmietaną (i pomyśleć, że to wszystko w wyobraźni). Czasami powstaje z tego kontaktu coś fajnego i artystycznego jak sesja Eli, którą zrobiłam, kiedy przyjechała do mnie z Rodziną. Obie pamiętamy ten dzień jako słoneczną magię.
Jesteśmy ostatnio zajęte, wiec 2eCafe porasta mech i pokrywa kurz. Czasami zajrzy jedna z nas, ogarnie stolik, zaparzy kawę i posiedzi, popatrzy... Zdarza się jednak, że w ferworze pracy znajdziemy chwile na plotki i wtedy 2eCafe ożywia się na moment. Ela to jednak tytan pracy, mądra, uzdolniona pisarka. Jej dzień pracy jest upchany do granic możliwości. Szanuję
to, bo wiem jakiego zorganizowania, dyscypliny potrzeba pisarzowi, który ma na głowie wiele projektów. Rozumiem wiec i nie grymaszę, wiem, że przyjdzie dzień kiedy to sobie odbijemy. Pisząc do Ciebie pojadam chleb ze smalcem od Elki. Ja kiedyś wysłałam jej brązowy ser z Norwegii. Ot, taka wymiana gospodarcza :)
Edyto, dlaczego Norwegia, jak się tam znalazłaś?
Pracujesz w bergeńskim Centrum Kryzysowym. Co Cię satysfakcjonuje, a czego nie lubisz w tej pracy?
Praca w handlu i marketingu nie była tym co chciałam robić, ale tym co musiałam. W miasteczku, z którego pochodzę, nie ma komfortu wyboru. Nie bez znaczenia jest fakt, ze wtedy, kiedy ja zaczynałam pracę, w Polsce marketing był hasłem magicznym. Wiele się przez kilka lat pracy w handlu i marketingu nauczyłam, ale najlepsze w tym było to, że z uwagi na tę prace trafiłam do Norwegii, ponieważ zaproponowano mi posadę tutaj. Kiedy jednak przyszedł czas na weryfikację tego co chcę, a tego co muszę, zdecydowałam się coś zmienić. W efekcie zmieniłam wszystko :)
O pracę w Centrum Kryzysowym dla Kobiet, starałam się dość długo. Korespondowało to z moim wykształceniem, ale i z sercem. Zawsze chciałam być bliżej ludzi, poznawać inne kultury... Praca w centrum przyniosła mi satysfakcje i wyzwania, ale też weryfikacje i potwierdzenia. Co innego jest mówić o rasizmie, tolerancji, szacunku do innej kultury, religii, a czym innym jest tego doświadczyć. To co jest dla mnie najtrudniejsze w pracy to dystans. Nie istnieje on w moim słowniku. Często zabieram do domu przypadki z centrum; kobiety sprzedane, bite, gwałcone, dzieci po traumatycznych przejściach... Świadomość, że możliwości pomocy są ograniczone, boli fizycznie. Świadomość, że czasami chce się pomoc, ale kobiety wybierają powrót jest chyba jeszcze gorsza. Emocje nie pozwalają wtedy spać. Wciąż pamiętam imiona tych, których już w centrum nie ma. Zajmuję się najczęściej dziećmi, więc je pamiętam najlepiej. Spojrzenia, gesty, drobnostki... Kiedyś jeden chłopiec zrobił sobie zdjęcie moim telefonem. Nie wiedziałam o tym. Po jakimś czasie przeglądałam zdjęcia i zobaczyłam jego uśmiechniętą twarz. Serce mało mi nie pękło, bo ten chłopiec był bardzo wyjątkowy, być może więcej go nie zobaczę... To zdjęcie łamało zasady tajności centrum, a mimo to nie potrafiłam go usunąć.
To jest chyba w tym najpiękniejsze. Ci ludzie zabierają mi kawałek duszy, ale dają w zamian swoją. Czasami czuję się jak kolorowy zlepek zrobiony ze wszystkich, których w centrum spotkałam. Gdyby na to zerknąć fachowo jestem bardzo nieprofesjonalna ;) Być może jednak przywyknę... Czy tego chce? Nie. Ale być może to jedyny sposób by pomagać i nie zwariować.
Z uwagi na różnice kulturowe napisałam, że praca w centrum jest dla mnie weryfikacją wielu rzeczy. Ludzie nie wiedzą o czym mówią, kiedy generalizują narodowości, kiedy je lukrują lub oczerniają. Najlepiej doświadczyć tego w życiu. Teoretyzowanie w tym temacie się nie sprawdza.
Z Elką znamy się nie tak długo, ale za to intensywnie :)
Poznałyśmy się prawie dwa lata temu. Jej zepsuło się auto w Norwegii. Jako koleżanka naszej wspólnej koleżanki, próbowałam pomoc. I tak się jakoś zaczęło. A ze ona z 9. października, a ja z 8. i że jakoś nam dobrze się mailowało to i kontakt się umocnił. Założyłyśmy 2eCafe. Internetową kawiarnię tylko dla naszej dwójki. Spotykamy się tam na poranną kawę albo wieczornego kielicha. Czasami narzekamy przy stoliku, że jesteśmy grube, że dzieci nas nie słuchają, że kasy brak, a czasami cieszymy się z książek i małych drobnostek i serwujemy ciasto z bitą śmietaną (i pomyśleć, że to wszystko w wyobraźni). Czasami powstaje z tego kontaktu coś fajnego i artystycznego jak sesja Eli, którą zrobiłam, kiedy przyjechała do mnie z Rodziną. Obie pamiętamy ten dzień jako słoneczną magię.
Jesteśmy ostatnio zajęte, wiec 2eCafe porasta mech i pokrywa kurz. Czasami zajrzy jedna z nas, ogarnie stolik, zaparzy kawę i posiedzi, popatrzy... Zdarza się jednak, że w ferworze pracy znajdziemy chwile na plotki i wtedy 2eCafe ożywia się na moment. Ela to jednak tytan pracy, mądra, uzdolniona pisarka. Jej dzień pracy jest upchany do granic możliwości. Szanuję
to, bo wiem jakiego zorganizowania, dyscypliny potrzeba pisarzowi, który ma na głowie wiele projektów. Rozumiem wiec i nie grymaszę, wiem, że przyjdzie dzień kiedy to sobie odbijemy. Pisząc do Ciebie pojadam chleb ze smalcem od Elki. Ja kiedyś wysłałam jej brązowy ser z Norwegii. Ot, taka wymiana gospodarcza :)
Edyto, dlaczego Norwegia, jak się tam znalazłaś?
Pracujesz w bergeńskim Centrum Kryzysowym. Co Cię satysfakcjonuje, a czego nie lubisz w tej pracy?
Praca w handlu i marketingu nie była tym co chciałam robić, ale tym co musiałam. W miasteczku, z którego pochodzę, nie ma komfortu wyboru. Nie bez znaczenia jest fakt, ze wtedy, kiedy ja zaczynałam pracę, w Polsce marketing był hasłem magicznym. Wiele się przez kilka lat pracy w handlu i marketingu nauczyłam, ale najlepsze w tym było to, że z uwagi na tę prace trafiłam do Norwegii, ponieważ zaproponowano mi posadę tutaj. Kiedy jednak przyszedł czas na weryfikację tego co chcę, a tego co muszę, zdecydowałam się coś zmienić. W efekcie zmieniłam wszystko :)
O pracę w Centrum Kryzysowym dla Kobiet, starałam się dość długo. Korespondowało to z moim wykształceniem, ale i z sercem. Zawsze chciałam być bliżej ludzi, poznawać inne kultury... Praca w centrum przyniosła mi satysfakcje i wyzwania, ale też weryfikacje i potwierdzenia. Co innego jest mówić o rasizmie, tolerancji, szacunku do innej kultury, religii, a czym innym jest tego doświadczyć. To co jest dla mnie najtrudniejsze w pracy to dystans. Nie istnieje on w moim słowniku. Często zabieram do domu przypadki z centrum; kobiety sprzedane, bite, gwałcone, dzieci po traumatycznych przejściach... Świadomość, że możliwości pomocy są ograniczone, boli fizycznie. Świadomość, że czasami chce się pomoc, ale kobiety wybierają powrót jest chyba jeszcze gorsza. Emocje nie pozwalają wtedy spać. Wciąż pamiętam imiona tych, których już w centrum nie ma. Zajmuję się najczęściej dziećmi, więc je pamiętam najlepiej. Spojrzenia, gesty, drobnostki... Kiedyś jeden chłopiec zrobił sobie zdjęcie moim telefonem. Nie wiedziałam o tym. Po jakimś czasie przeglądałam zdjęcia i zobaczyłam jego uśmiechniętą twarz. Serce mało mi nie pękło, bo ten chłopiec był bardzo wyjątkowy, być może więcej go nie zobaczę... To zdjęcie łamało zasady tajności centrum, a mimo to nie potrafiłam go usunąć.
To jest chyba w tym najpiękniejsze. Ci ludzie zabierają mi kawałek duszy, ale dają w zamian swoją. Czasami czuję się jak kolorowy zlepek zrobiony ze wszystkich, których w centrum spotkałam. Gdyby na to zerknąć fachowo jestem bardzo nieprofesjonalna ;) Być może jednak przywyknę... Czy tego chce? Nie. Ale być może to jedyny sposób by pomagać i nie zwariować.
Z uwagi na różnice kulturowe napisałam, że praca w centrum jest dla mnie weryfikacją wielu rzeczy. Ludzie nie wiedzą o czym mówią, kiedy generalizują narodowości, kiedy je lukrują lub oczerniają. Najlepiej doświadczyć tego w życiu. Teoretyzowanie w tym temacie się nie sprawdza.
Edyta Szałek |
Dzieci mają to do siebie, że się o nich najdłużej pamięta. Czy zadajesz sobie czasem pytanie czym one zawiniły, żeby tak cierpieć? Wielu ludzi w takich sytuacjach zastanawia się gdzie wtedy jest Bóg?
Kwestia Boga i zdarzeń, przy których pytam o jego istnienie, to temat trudny. Według mnie niestety Bóg z rzeczami i złymi i dobrymi ma niewiele wspólnego. Nikt nie jest winny. Jest konsekwencja zdarzeń. Jeśli matka pije w ciąży ,dziecko będzie chore. Dziecko będzie chore nie dlatego, że Bóg się nim nie zajął, ale dlatego, że matka piła. Afrykańczycy cierpią z głodu, bo żyją w kraju w jakim żyją, brak im wody, rozmnażają się niemiłosiernie... Kiedyś było prawo natury. Dziś czujemy się w
obowiązku pomagać, przeciwdziałać. To taki nasz cywilizacyjny obowiązek. Czy dobrze robimy? Cholera wie. To jak z kolonizacjami i wciskaniem ludziom na siłę Chrystusa do czaszek. Czy Bóg by tego chciał? Czy oni bez Boga byli źli? Jedno wiem. Religia narobiła więcej szkód na świecie niż cokolwiek innego. Religia w ogóle. Każda.
Tak jak napisałam to temat trudny. Nie mnie reformować świat, ale przynajmniej mogę mieć swoją opinie.
W swoich książkach i opowiadaniach często wspominasz o emigracji. Jak radzisz sobie z tęsknotą?
Emigracja to stan ducha i ciała. Znacznie lepiej poradzić sobie z fizyczną stroną emigracji, niż jej emocjonalnym aspektem. Za granicą mieszkam ponad 3. lata. Dopiero teraz zaczynam czuć, że pojęcia: dom, własne miejsce - rozszczepiają się na dwa kraje. Siłą rzeczy wszystko to, czego doświadczam, przenika do moich książek. Emigracja jest dla mnie pojęciem, przeżyciem dużo szerszym niż banalne ramy szybkiego dorobienia się postawione przez ludzi, którzy nigdy za granica nie pracowali. Poza tym ,nie wszyscy wyjeżdżają ´´za chlebem``, wszyscy jednak, którzy wyjeżdżają, doświadczają tęsknoty za krajem. Nie mam specjalnego sposobu na radzenie sobie z tą tęsknotą. Najlepiej byłoby wsiąść w samolot za każdym razem, kiedy się ckni i przylecieć do kraju. Niestety nie jest to możliwe. Przywołuję więc czasami obrazy Polski w mojej wyobraźni. Dzielę się historią, opowieściami z Polski z kolegami z pracy, śpiewam pod nosem po polsku... Drobne, ważne rzeczy. Nie mogę nie wspomnieć o szmuglowaniu przez granice kiełbasy krakowskiej, kabanosów, czy prezentów tak deficytowych jak smalec zrobiony przez Elę Cherezinską. Była u mnie zeszłego lata. Dostałam wisienki własnej roboty w cudnym słoiczku, powidła śliwkowe, polską czekoladę, kukułki i wspomniany smaluszek. To są rzeczy na wagę złota. Nie żartuję. Kukułki wydzielałam moim chłopcom po jednej w każdy weekend :)
Edyta Szałek |
Czytałam wszystkie Twoje książki i muszę przyznać, że najbardziej podoba mi się ostatnia, czyli "Łowcy wielorybów". Kiedy kolejna powieść?
Jakiś czas temu zaczęłam prace nad książką pt. Solhaug. W międzyczasie wpadłam na inny pomysł - nowa książka - który natarczywie szwenda mi się po głowie. Więc nie wiem co robić :) Czuję, że ten drugi pomysł dojrzewa sobie, przetrawiam go, przerabiam... Jeśli przyjdzie czas zostanie zrealizowany, jeśli nie, być może skończę Solhaug.
Więc czekam z zaciekawieniem na Twoją kolejną książkę. Dziękuję za rozmowę.
Edyta Szałek:
powieści- "Sen zielonych powiek", "Kamieniczka", "Łowcy wielorybów";
antologie- "Dziewczyńskie bajki na dobranoc", "Nie pytaj o Polskę".
5 komentarzy:
Bardzo ciekawy wywiad. Asiu, cieszę się, że dzięki Tobie poznałam panią Edytę oraz Jej twórczość. Mogę spokojnie sięgać po lekturę.
:) Zachęcam jak najbardziej.
kolezanka mnie zainteresowała tą pisarką, muszę wejrzeć w sprawę, że się tak wyrażę, czyli zdobyć i przeczytać.
Kasiu, koniecznie. Naprawdę zachęcam. Przeczytałam wszystkie powieści Edyty. Z niecierpliwością czekam na koleje. :)
Hi! I just want to offer you a big thumbs up for your excellent info you have got right here on this post.
I'll be returning to your site for more soon.
Here is my web-site ... mathematics
Prześlij komentarz